
Lutowy protest mediów przeciwko planom wprowadzenia nowego podatku od reklam sprawił, że władza wycofała się – na razie – z tego pomysłu. Nie znaczy to, że nie stara się innymi sposobami sięgać do kieszeni nadawców i próbować ograniczać ich normalne działanie.
Przypomnijmy, że celem projektu ustawy było wprowadzenie składki od reklamy internetowej i konwencjonalnej. Uzyskane wpływy miałyby zasilić Narodowy Fundusz Zdrowia, który otrzymałby połowę tych pieniędzy, Fundusz wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów (35 proc.) i Narodowy Fundusz Ochrony Zabytków. Władza podkreślała, że podobne rozwiązania funkcjonują już w Austrii, Francji, Grecji i na Węgrzech oraz np. w Indiach.
Składką planowano obciążyć podmioty, których łączne przychody reklamowe przekraczają 1 mln zł (w przypadku reklamy nadawanej w telewizji, radiu, kinach oraz na nośnikach zewnętrznych) i 15 mln (dla reklamy prasowej). Dla nadawcy telewizyjnego oznaczałoby to, że np. musiałby oddawać państwu minimum 7,5 proc. przychodów reklamowych. Ale składka mogłaby zostać podwyższona, gdyby w podstawie wyliczenia znalazły się wpływy z reklam m.in. produktów leczniczych czy suplementów diety. Niezwykle spektakularny protest mediów sprawił, że propozycja wspomnianej składki od reklamy została zamrożona. Resort finansów zapewne jednak nie odpuści ok. 800 mln zł, jakie planował uzyskać dzięki temu swoistemu podatkowi.
Co ciekawe, w tym samym projekcie znalazł się zapis, zgodnie z którym nadawcy byliby zobowiązani do nadawania większej ilości treści po polsku. Obecnie jest to 33 proc. czasu nadawania, a miałoby być 49 proc. Takie rozwiązanie bardzo uderzyłoby np. w stacje radiowe, korzystające w dużej mierze z muzycznych utworów zagranicznych. Czas pokaże, czy i kiedy te pomysły powrócą.
VOD-em w COVID?
Nie oznacza to jednak, że nadawcy radiowi i telewizyjni oraz portale internetowe mogą odetchnąć. Do ich fiskalnego bagażu obciążeń doszedł już w ubiegłym roku podatek od VOD, który przemycono w przepisach jednej z ustaw …antycovidowych. Podatek ten wynosi 1,5 proc. przychodów z różnych opłat i reklam, a uzyskane pieniądze trafiają do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Ma to być ok. 20 mln zł rocznie.
Być może niebawem przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji uzyska prawo do wykreślenia dostawcy usługi audio lub wideo z rejestru VOD. W proponowanej wersji przepisów, podstawą do takiego działania miałoby być co najmniej dwukrotne rażące naruszenie przepisów przez dostawcę w ciągu 12 miesięcy. Pomysły władzy idą dalej. Otóż nowe prawo komunikacji elektronicznej stwarzałoby możliwość udzielania koncesji na nadawanie kanału telewizyjnego czy radiowego na okres „do 10 lat”, a nie „na 10 lat”, jak jest obecnie. Czy na uchwalenie tych przepisów czeka KRRiT, która od roku zwleka z przedłużeniem, kończącej się we wrześniu, koncesji dla stacji TVN24? Wielu ekspertów odbiera taką zwłokę jako rodzaj szykany wobec firmy, która nie bardzo wie, czy będzie mogła nadal nadawać i inwestować w rozwój w kolejnych latach.
Drogie multipleksy
Skoro już jesteśmy przy nadawcach telewizyjnych, to trudno nie dostrzec, że zostali oni obciążeni nową opłatą za częstotliwość, która dotyczy stacji obecnych na multipleksach naziemnych. A to przecież jedynie skromna część kosztów, które muszą ponosić. Trzeba płacić np. za korzystanie z infrastruktury nadawczej Emitela, za udzielenie koncesji, za przyznanie i korzystanie z częstotliwości. Do tego dochodzą także opłaty na rzecz organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi czy na rzecz Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Oprócz tego są „normalne” podatki. O rosnących wydatkach na tworzenie i zakup kontentu czy bieżące funkcjonowanie firmy nie ma co wspominać, bo to oczywiste.
Największe wydatki nadawców telewizji naziemnej dotyczą opłat za korzystanie z infrastruktury nadawczej należącej do Emitela. Należności te przekraczają nawet wysokość opłaty koncesyjnej, która w przypadku rozpowszechniania programu telewizyjnego w sposób rozsiewczy naziemny na multipleksie wynosi ok. 13 mln zł. Płatna jest, na szczęście, w dziesięciu rocznych ratach. Powyższa kwota dotyczy kanału w SD, bo za kanał HD trzeba płacić dwa razy więcej.
Inaczej spawa wygląda w przypadku telewizji rozpowszechnianej drogą satelitarną. Tutaj nadawca płaci za udzielenie koncesji 10 tys. zł. Zdecydowanie wyższe koszty wiążą się z wynajęciem miejsca na satelitarnym transponderze, choć i tak są one kilkakrotnie niższe niż w dobie telewizji analogowej. Najtaniej jest rozprowadzać kanał tylko w kablu, ale ma to swoje konsekwencje. Chodzi o zasięg, który rzecz jasna w przypadku kabla jest ograniczony. Jeśli nadawca chce zagwarantować sobie możliwie maksymalny zasięg kanału, musi być obecny na multipleksie naziemnym, w kablu i na satelicie. A to generuje, oczywiście, znacznie większe koszty.

Kto zapłaci za refarming?
Przed nadawcami naziemnymi kolejne wyzwanie, jakim jest tzw. refarming, czyli zwolnienie pasma 700 MHz, używanego do tej pory przez naziemną telewizję cyfrową. Część tego pasma zostanie przeznaczona na rozwój telefonii komórkowej w standardzie 5G. W efekcie kanały naziemne zmienią częstotliwość nadawania. Potrzebne będą do tego dodatkowe nadajniki, a część z już działających zmieni lokalizację. Dla odbiorcy może to oznaczać konieczność przestawienia anteny, by zapewnić sobie odpowiedni poziom sygnału. Z refarmingiem wiąże się też zmiana standardu nadawania telewizji naziemnej. Od 2022 roku będzie to nowszy i bardziej efektywny DVB-T2/HEVC. Istotnym problemem może okazać się inne kodowanie ścieżki dźwięku, co sprawi, że część działających telewizorów nie będzie jej odbierać.
Nie ulega wątpliwości, że refarming już generuje koszty, związane choćby z dostępem do droższej infrastruktury. Za nowe nadajniki zapłacą, de facto, nadawcy. Ponadto niebagatelnym kosztem będzie kampania informacyjna, skierowana do odbiorców. Jeśli nie będzie ona skuteczna, nadawcom grożą perturbacje po stronie przychodów reklamowych. Oni wciąż nie wiedzą, jak wiele gospodarstw nie będzie w stanie odbierać przekazów DVB-T2/HEVC w początkowym okresie po jego wprowadzeniu. A przecież zmniejszenie liczby odbiorców może przełożyć się na mniejsze wpływy reklamowe.
Refarming stworzy możliwość przełączenia kanałów z SD na HD. Ale wtedy nadawcy musieliby – zgodnie z obowiązującymi przepisami – dodatkowo zapłacić, bo przecież koncesja na kanał HD jest dwa razy droższa. Dlatego też prowadzą oni w tej sprawie rozmowy z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Uważają, że różnicowanie tych opłat jest obecnie nieuzasadnione. HD stał się przecież obowiązującym standardem i tylko technologiczne ograniczenia uniemożliwiają szeroką obecność takich kanałów na naziemnych multipleksach.
Nadawcy mają nadzieję, że część kosztów związanych z refarmingiem poniesie państwo. Tak było w wielu krajach. Na razie jednak nikt o żadnej rekompensacie nawet nie wspomina. Sytuacja wygląda obecnie w ten sposób, że rząd chce uzyskać wielkie pieniądze od operatorów komórkowych w ramach aukcji 5G, a kosztami uwolnienia częstotliwości na ich potrzeby obciążyć nadawców korzystających z naziemnych multipleksów.I uważa, że jest to sprawiedliwe.